Nocne koszmary, wściekłe jelenie i brutalna natura – Mareridt to drugi studyjny album black metalowego projektu Myrkur, założonego i kontynuowanego przez Amalie Bruun. Tytułowe koszmary, przelane wprost ze snów młodej Dunki, były bezpośrednim źródłem dla klimatycznej muzyki i mrocznych tekstów, zawartych na liczącym piętnaście utworów albumie.
Black metalowe środowisko niezbyt chętnie odnosi się do eksperymentatorskich powiewów świeżości. Nie inaczej było w przypadku Myrkur; black metalowy projekt Amalie Bruun od samego początku wywoływał pełną gamę skrajnych emocji. Od zachwytu i zaciekawienia, tych bardziej liberalnych fanów muzyki, po niechęć i nienawiść tych „truu” metalowców, którzy na koncertach nie szczędzili złowrogich spojrzeń i środkowych palców, wymierzonych wprost w twarz wokalistki. Jak więc pośród tego całego zamętu radzi sobie sama Myrkur?
Mareridt – nowe odcienie czerni Myrkur
W Mareridt serwuje nam ona oryginalne połączenie różnych odcieni czerni. Od utworu do utworu – Myrkur przeprowadza nas przez przemyślaną i kompletną muzyczną układankę, która zmyślnie łączy się w lekki, ale i intensywny w odbiorze album. Utwory delikatne, okraszone niby anielskim śpiewem Amalie Bruun, przeplatają się tu z cięższymi, tymi „typowo” black metalowymi kompozycjami. I one jednak są nieco złagodzone folkowymi wstawkami i lekkością głosu wokalistki, który skutecznie utrzymuje cięższe wokale i brzmienia gitar za subtelną poszewką. Do tego dochodzą liczne, lecz także bardzo kunsztowne, wstawki folkowe. Wzbogacają one Mareridt o brzmienie instrumentów, takich jak nyckelharpa czy o stary skandynawski śpiew pasterski.

Także językowo nie ma tu żelaznej jednolitości. Utwory śpiewane w języku duńskim przeplatają się z tymi śpiewanymi po angielsku. Pomimo, że Amalie Bruun świetnie radzi sobie jako wokalistka w obu językach, to kawałki duńskie są tutaj najbardziej soczyste. Owe przemieszanie motywów – lekkich z ciężkimi, starych z nowymi i angielskich z duńskimi sprawia, że Mareridt jest tworem oryginalnym i w pewnym sensie uniwersalnym. Słuchane jeden po drugim utwory, nie zmęczą tych mniej hardcorowych fanów muzyki, na co dzień lubujących się w dużo lżejszych rockowych brzmieniach, ale i ci bardziej radykalni (chociaż może nie wszyscy), spędzający kilkugodzinne seanse z Pure Fucking Armageddon Mayhema, będą zadowoleni – sam sprawdzałem!
Co jest w Mareridt najważniejsze, to fakt, że żaden z motywów nie wychodzi tu zbytnio przed szereg. Poczynając od subtelnego folku i na black metalu kończąc; idąc przez brzmienie starych instrumentów i pasterskich śpiewów, ciężkie wokale i mroczne przestery. Wyraziste skrajności utrzymują Mareridt w różnych odcieniach czerni, nie pozwalając popaść w żadnej ekstremum.
Jak przekonuje Amalie Bruun, same koszmary były inspiracją do nagrania albumu, także wokół nich obraca się tematyka tekstów. Po przesłuchaniu płyty jestem w stanie w to wyznanie uwierzyć – krążek zgrabnie łączy się w przemyślaną całość. Czuć tu autentyzm, chęć przekazania czegoś mistycznego i przerażającego – jednocześnie bez żadnej pretensjonalności. Mareridt niczego nie udaje i nie próbuje być tym, czym nie jest. To kompletny kawałek solidnie skomponowanego krążka; black metal okryty aksamitnym welonem, w którego odmęty aż chce się zanurzyć.